Ludzie w Indiach cz.2

Pokolenia naszych Mamuś i Tatusiów oraz Babć i Dziadków to “złote rączki”. W Polsce niewiele było, wszystko trzeba było umieć naprawić samemu, znać się na zarówno na wymianie kolanka pod zlewem jak obróbce drewna, szyciu, cerowaniu, czy robieniu ozdób choinkowych z kolekcjonowanych cały rok pazłotek po czekoladzie (to już znam tylko z opowieści). Potem jak trzeba było kafelki położyć w łazience, żaden specjalista nie zrobił tego lepiej (i równiej) niż Tata. A najpiękniej napisanych kartek, napisów w albumach ze szkolnych zadań domowych się nie drukowało, bo nic nie potrafiłoby zastąpić kaligrafii Mamy.

Shweta opowiadała, że kiedy pierwszy raz pojechała do Polski, wielkim zaskoczeniem był dla niej fakt, że mama Doroty wszystko potrafi zrobić i naprawić w domu. W Indiach jest zupełnie inaczej. Tam od wszystkiego “ktoś jest”. Ten “ktoś-od-tego-czy-tamtego” dorobił się nawet swojego miana w języku hindi: “walla”. Zacznijmy od tego, że do przeciętnego hinduskiego domu przychodzi codziennie kilka walla. Walla od sprzątania, walla od świeżego mango, walla od prasowania, walla od mleka, walla od pieczywa, od gazet, od wszyyyyystkiego. Jak się coś zepsuje, to też posyła się po odpowiedniego walla. Zwykle są to właśnie ludzie ze slumsów, którzy (na przykład) za jedną wyprasowaną sztukę odzieży dostają około 7 rupii (0,42 zł).

A poniżej Dorota i ja w deszczu na środku drogi. Zaraz na przeciwko słynnej bombajskiej knajpy, Leopold.

Leave a comment